Dawn Brancheau już jako mała dziewczynka uwielbiała otaczać się zwierzętami. Podczas rodzinnych wakacji w Orlando urozmaiconych wizytą w morskim parku rozrywki, zrozumiała, że praca z nimi jest jej życiowym powołaniem. Poczyniła wszelkie starania, by osiągnąć swój cel.
Amerykanka dostała się na wymarzone studia z psychologii i zachowań zwierząt, które łączyła z wolontariatem w schronisku. Po kilkuletniej edukacji w Uniwersytecie Karoliny Południowej znalazła zatrudnienie jako treserka delfinów w oceanarium w New Yersey. 2 lata później zasiliła szeregi SeaWorld, gdzie w przeszłości narodziły się jej wielkie plany. Przepracowała tam łącznie 15 lat aż do przedwczesnej śmierci.
Życiowa pasja znalazła swój tragiczny finał
Dzięki intensywnej pracy oraz stawianiu sobie coraz większych wyzwań mających na celu nieustanne wzmacnianie kondycji, Dawn otrzymała propozycję występów z orkami będącymi jedną z głównych atrakcji wodnego parku rozrywki. Jej wizerunek zdobił billboardy w niemal całym Orlando. Przepełniona szczęściem kobieta osiągnęła szczyt swoich zawodowych możliwości.
24 luty 2010 r. zapisał się jako najtragiczniejszy dzień w życiu jej najbliższych. Brancheau jak co dzień wykonywała program widowiskowy z Tilikum, największą orką w SeaWorld. W pewnym momencie ssak jednym ruchem chwycił ją za ramię, wciągając do basenu. Próbowała wypłynąć na powierzchnię, lecz nie miała jakichkolwiek szans w szarpaninie z ważącym ponad 5 ton kolosem. Po niespełna godzinie zwierzę wypluło ciało kobiety.
Sekcja zwłok wykazała, że 41-latka zmarła w wyniku utonięcia i rozległych urazów. Doznała przerwania rdzenia kręgowego oraz licznych złamań kości szczęki, żeber i kręgu szyjnego. Ponadto skóra głowy została całkowicie oderwana, a lewy łokieć i lewe kolano uległy zwichnięciu.
To nie pierwsze tragiczne zdarzenie z udziałem Tilikum. Ponad 30 lat temu orka pożarła inną trenerkę. W 1999 r. w jej akwenie znaleziono samobójcę. Pomimo wielu tragicznych zajść z jej udziałem, występowała w SeaWorld aż do 2016 r.