Przez ostatnie dwie dekady niemal cała Polska żyła głośną sprawą skazania Tomasza Komendy na ćwierć wieku pozbawienia wolności za brutalny gwałt i zabójstwo nastolatki, których w rzeczywistości nie dokonał. Zastraszany mężczyzna nie był w stanie udowodnić swojej niewinności. Dopiero po 18 latach wskutek braku niepozostawiających żadnych wątpliwości dowodów, wymiar sprawiedliwości wypuścił poturbowanego psychicznie więźnia na wolność, doprowadzając do jednej z najtragiczniejszych pomyłek polskiego systemu sądownictwa.
Dramaturgię sytuacji podkreśla brak czyjejkolwiek odpowiedzialności za niesłuszne skazanie zmarłego w środę mężczyzny. Wynikało ono z przedawnienia sprawy sięgającej 28 lat wstecz. W głośnej sprawie pojawiły się też inne istotne okoliczności.
Pełnomocnik Tomasza Komendy tłumaczy zawiłość afery z jego udziałem. Zaważyły zeznania sąsiadki
Adwokat 47-latka, prof. Zbigniew Ćwiąkalski podkreślił, że oprócz przedawnienia karalności, część osób uczestniczących w ciągnącym się latami postępowaniu, najzwyczajniej w świecie zmarła. Wymienił w tym miejscu m.in. prokuratora, który skierował akt oskarżenia, oraz niektórych sędziów orzekających w sprawie. Były minister sprawiedliwości wspomniał również o oporach Tomasza Komendy przed składaniem zeznań, a tym samym powrotem do traumatycznych wydarzeń sprzed lat.
Nie ukrywał też, że obawia się, że szczególnie współwięźniowie, którzy nad nim się znęcali, czy strażnicy więzienni mogliby się później mścić - wyznał na łamach "Gazety Wyborczej".
Ćwiąkalski zwrócił także uwagę, że sytuacja Komendy była szczególnie skomplikowana.
To nie był błąd pojedynczego człowieka. To był błąd systemowy: policji, prokuratury, trzech sądów, biegłych sądowych. Przypominam, że do dziś nie ma ustawy o biegłych i biegłym może zostać prawie każdy, kto się wpisze na listę prezesa sądu okręgowego. Bardzo wiele osób przyczyniło się do tego, że Tomasz Komenda został skazany i do tego, że jego cierpienia w więzieniu były znacznie większe - dodał w rozmowie z dziennikiem.
Winną całego zamieszania okazała się sąsiadka Tomasza Komendy. Jego matka przez długi czas zajmowała się synem mieszkającej w tym samym bloku Doroty P. W chwili rezygnacji z dalszej pomocy kobieta zagroziła jej, że jeszcze tego pożałuje. Prawdopodobnie w akcie zemsty na pani Teresie złożyła fałszywe zeznania obciążające 47-latka, które okazały się dla sądu bardziej wiarygodne niż przedstawione w toku postępowania alibi. Kłamliwa sąsiadka zmarła w czerwcu 2018 r., tuż przed uniewinnieniem mężczyzny, wskutek czego nigdy nie dosięgła jej sprawiedliwość.
Wystarczyło porządnie poprowadzić postępowanie przygotowawcze i sądowe. Ale tym, co przesądziło w sprawie, była pogoń za sukcesem. Ponieważ przez 3 lata nikogo nie wykryto, a później były naciski, żeby jak najszybciej sprawcę znaleźć, to już było obojętne kto, byle ktoś był. (...) To był klasyczny błąd systemowy, który w każdej chwili może się powtórzyć, bo nie ma żadnych gwarancji, że to się nie zdarzy - podsumował prof. Ćwiąkalski.